Globalny nomada, lokalny koszt

Portugalia od kilku lat przekształca się w centrum imigracji osób o wysokich dochodach – nie w sensie luksusowych wakacji, ale raczej cyfrowych nomadów , pracowników pracujących zdalnie w imieniu klientów, firm z siedzibą w Europie Północnej lub USA. Preferencyjne wizy i ulgi podatkowe, które zwalniają ich z podatków od dochodów zagranicznych, w połączeniu z śródziemnomorskim stylem życia, uczyniły tę część świata rajem dla tej grupy ludzi. Alex Holder , brytyjska pisarka, która osiedliła się w Lizbonie, przyznaje, że jej decyzja była związana z tzw. „optymalizacją podatkową”, podkreślając łatwość, z jaką uzyskała pobyt czasowy jako freelancerka z własną firmą, bez płacenia podatku dochodowego w Portugalii od zarobków zagranicznych.

Według Hondera, dobrobyt obiecywany przez politycznych zwolenników cyfrowych nomadów nadal koncentrował się wśród uprzywilejowanych przybyszów, a nie wśród nisko opłacanych Portugalczyków. Na Maderze, gdzie eksperyment „Wioska Cyfrowych Nomadów” był reklamowany jako model rozwoju lokalnego, rezultatem był system wykluczenia społecznego, w którym niewielu mieszkańców dołączało do społeczności utworzonych, aby się nimi „opiekować”, a nawet przewodniczący lokalnej społeczności stwierdził, że nigdy nie spotkał kierowników projektu.

Chociaż rządy promują politykę przyciągania cyfrowych nomadów jako pole do popisu dla gospodarki, mieszkańcy doświadczają współczesnej kolonizacji, w której menedżerowie rynków, influencerzy i ambitni startupowcy przekształcają ulice Lizbony czy Punta del Sol w ekonomicznie niedostępne miejsca, całkowicie odcięte od codziennego życia mieszkańców. W Kolumbii aktywiści, tacy jak Ana Maria Valle Villegas, otwarcie potępiają przekształcanie swoich dzielnic w „strefy Airbnb” i stopniowe wysiedlanie mieszkańców z domów z powodu rosnących czynszów – innymi słowy, to, co zjawisko nadturystyki powoduje w zakresie ekonomicznego wyczerpania mieszkańców, udaje się dokonać wyraźnie mniejszej grupie osób „zamożnych”.

Gospodarka cudzoziemca

Dochody cyfrowych nomadów, choć początkowo przedstawiane jako impulsy lokalnej gospodarkii w istocie mogły nimi być firmy i określone sektory – przeradzają się w pętle nierówności społecznych. W Portugalii 60% pracowników ma miesięczny dochód poniżej 1000 euro, podczas gdy cyfrowi nomadzi płacą 5 euro za kawę flat white, 35 euro za godzinę pilatesu i mieszkają w mieszkaniach, które kupili po cenach nawet o 82% wyższych niż lokalni mieszkańcy – co prowadzi do gwałtownego wzrostu cen i eksmisji mieszkańców z ich dzielnic. W Ponta do Sol na Maderze „społeczność cyfrowa”, która obiecywała współistnieć z lokalnymi mieszkańcami, ostatecznie stworzyła równoległe gospodarki i oddzielne światy: obcokrajowcy, którzy pracują wyłącznie z zagranicznymi klientami, wydają pieniądze między sobą i komunikują się tylko po angielsku, bez żadnej prawdziwej integracji kulturowej lub społecznej, relacji usług i zależności. Przestrzeń coworkingowa, reklamowana jako centrum spotkań, rzadko gościła Portugalczyków; Zamiast tego organizowano seminaria edukacyjne na temat pracy z oddechem, pracy z cieniem i NFT, pośrednio wykluczając tych, którzy nie mogli podążać ścieżką „świadomej produktywności”.

Po drugiej stronie Atlantyku , a konkretnie w Kolumbii i Portoryko, narzucanie kultury nomadycznej przybrało niemal kolonialny charakter. Dzielnica El Poblado w Medellín przekształciła się w instagramową utopię, podczas gdy w San Juan mieszkańcy zauważają, że na ulicach częściej słychać angielski niż hiszpański. Schemat jest dość wyraźny: gentryfikacja, wysiedlenia kulturowe i odłączenie społeczne, nie z powodu złych intencji jednostek, ale z powodu nierównowagi władzy i przywilejów. Naturalną konsekwencją są lokalne reakcje polityczne, jak mówi Dave Cook , antropolog z UCL: „Jeśli jedziesz w miejsce, aby skorzystać z niższych kosztów utrzymania, zwalczasz nierówności i spotkasz się z politycznym oporem”.

„Kulturowy problem z cyfrowymi nomadami polega na tym, że nie promują oni wielokulturowego współistnienia, lecz zastępują lokalność zinternacjonalizowaną, postliberalną kulturą produktywności, w której lokalna społeczność nie jest w stanie się zasymilować – a nawet nie musi – i zaangażować się w nią, co prowadzi do jej sprowadzenia z roli podmiotu do roli tła funkcjonalnego”.

Czy jest to przede wszystkim zderzenie kulturowe?

Jednak wraz z ekonomicznym wpływem cyfrowych nomadów na rynki nieruchomości i usług lokalnych, dochodzi również do starcia kulturowego, ponieważ rosną nie tylko wysokie czynsze, ale także redefinicja sfery publicznej. Na ulicach Lizbony, Medellín czy Punta del Sol ludzie mówią teraz innym językiem, nie tylko dosłownie, ale i symbolicznie. Społeczności, które kiedyś tworzyły się wokół lokalnego języka, lokalnego targu, kościoła czy kawiarni, po cichu ustępują miejsca codziennemu życiu anglojęzycznego, „świadomego”, optymalizującego podatki obcokrajowca z otwartym MacBookiem w kawiarni, zamawiającego herbatę matcha na dobry początek dnia.

Problem kulturowy związany z cyfrowymi nomadami polega na tym, że nie promują oni wielokulturowego współistnienia, lecz zastępują lokalność zinternacjonalizowaną, postliberalną kulturą produktywności, w której lokalna społeczność nie jest w stanie się zasymilować – a nawet nie musi – i zaangażować się w nią, co powoduje, że z podmiotu staje się tłem funkcjonalnym.

Kluczowym czynnikiem nie jest intencja nomadów, lecz nierównowaga sił , która pozwala im wybierać miejsce, kulturę i doświadczenia bez konieczności wzajemności, integracji czy ponoszenia odpowiedzialności, ponieważ wyraźnie identyfikują się jako nie-migranci, nie-ekspaci, nie-lokalni. Są tymczasowymi mieszkańcami, którzy wywierają długofalowy wpływ. To forma efemerycznej kolonizacji , w której nomadzi utrzymują swoje sieci społeczne, swoich klientów, swoje dochody i przynoszą ze sobą system wartości, który nie negocjuje z lokalnym elementem. Dżentryfikacja to nie tylko planowanie urbanistyczne; raczej redefiniuje zasady życia publicznego i prywatnego, na nowo analizując, co jest uważane za produktywne, co za „kulturę”, jakie jedzenie warto fotografować i jakiego języka warto słuchać.

Podobnie jak w przypadku nadmiernej turystyki, również tutaj konflikt zachodzi między dwiema przeciwstawnymi koncepcjami, które wynikają z nieuregulowanych systemów, skutkujących uciążliwymi heterotopiami realnej przestrzeni i społeczeństwa, a tymi, którzy postrzegają miasto jako miejsce do życia i samorealizacji. Cyfrowi nomadzi nie dostrzegają potrzeby integracji ani nie podlegają politykom adaptacyjnym. Nie muszą uczyć się języka, rozumieć lokalnych zmagań ani negocjować swojej pozycji w hierarchii społecznej. A jednak ich obecność radykalnie zmienia otaczające ich środowisko. Ich władza nie jest ani instytucjonalna, ani państwowa; jest płynna, jak u nomady.

Kształt rozmowy

Czy masz coś do dodania do tej historii? Jakieś pomysły na wywiady lub kąty, które powinniśmy zbadać? Daj nam znać, jeśli chcesz napisać kontynuację, kontrapunkt lub podzielić się podobną historią.